sobota, 5 lutego 2011

Teneryfa - wietrzna wyspa, cz. 2.

Dzien drugi zwiedzania - El Salto - Santa Cruz - Guimar - Los Cristianos - El Salto - lacznie ok 170km.


Przypuscilismy atak na Santa Cruz, stolice Teneryfy. Droga dosc prosta, ok 65km autostrada na polnocny - wschod. Niestety nie przeczytalam dokladnie przewodnika i mapy przed wyjazdem i jechalam troche w ciemno. Zapamietalam tylko cos o Ramblas, ze to jakas prestizowa ulica z najlepszymi sklepami. W zwiazku z tym jak zobaczylam strzalki na autostradzie, to byla jedyna nazwa ktora kojarzylam i postanowilam jechac w tym kierunku. Juz w miescie odgrzebalismy przewodnik z mapka i ustalilismy z grubsza gdzie jestesmy.

Nie widzialam nigdzie parkingu, a ulice byly obstawione samochodami i nie bylo juz miejsca. W koncu na ulicy idacej wzdluz nabrzeza wypatrzylam znak parkingu. Moja radosc byla krotka, bo gdy tylko zjechalam pod ziemie, okazalo sie, ze na parkingu jest prawdziwe zamieszanie. Juz przy wjezdzie byl pewnego rodzaju korek. Przejechalam jakos przez barierki wjazdowe, ale utknelam zaraz za nimi. Auta parkowaly tam gdzie nie powinny, niektore probowaly wyjechac, wszyscy trabili na siebie. Jakos przedarlismy sie przez ten chaos i udalo sie nawet znalezc wolne miejsce. Wlasciwie nie wiem dlaczego zrobilo sie takie zamieszanie przy wjazdach i wyjazdach, ale zaluje, ze nie uwiecznilam tego na zdjeciu lub na filmie. W hiszpanskim duchu wszyscy trabili na siebie i probowali wjechac tam, gdzie nie dalo sie wjechac. Cena za parkowanie tez byla podana w dziwny sposob, 0.003 euro za minute czy cos podobnego, wychodzilo ok 14-15 euro za 480 minut, tak bylo napisane na automacie, do ktorego byla zreszta taka sama kolejka jak do parkowania. Dla zainteresowanych, parking jest pod Placem Hiszpanskim.

Gdy wyjezdzalismy od siebie oraz przez cala podroz byla ladna pogoda. Dopiero na ostatnim odcinku w miescie nagle zaczelo padac. Gdy wyszlismy z parkingu bylo juz po deszczu. Widzialam jeszcze 2 raz nagle i krotkie opady mzawki i ludzi chowajacych sie pod dachami, ale na szczescie pozniej nas to nie spotkalo.

Wizyte w Santa Cruz zaczelismy od proby odszukania sklepu Vodafone, ale okazalo sie, ze jest on zbyt daleko od centrum. Po drodze odwiedzilam autoryzowanego dealera Vodafone, ktory powiedzial mi, ze kart sim do internetu to oni nie maja, tylko do rozmow. Drugi sklep byl zamkniety. Odpuscilismy ten temat i postanowilismy pokrecic sie po okolicy.

Z albumu Tenerife, February 2011

W miescie mozna znalezc ciekawe budynki z roznych stylow architektonicznych. Poza stylem kolonialnym, jest troche modernizmu i wspolczesnej architektury. Pod ratuszem zalapalismy sie na demonstracje strazakow, nie wiem czego sie domagali, ale moge zgadywac, ze pewnie wiekszych plac. Pogwizdali, pokrzyczeli i rozeszli sie tak szybko, ze nawet tego nie odnotowalismy.

Nastepnie wybralismy sie do parku García Sanabria, jest maly, ale warto go odwiedzic. Przy okazji przeszlismy sie bocznymi uliczkami i znalazlam wspomniane interesujace budynki.

From Tenerife, February 2011

Ukoronowaniem wizyty w Santa Cruz byl obiad w restauracji chinskiej. Ceny z menu byly bardzo zachecajace, nizsze w euro, niz u nas w funtach. Zamowilismy dania z menu, chociaz byl dostepny bufet za 10 euro od osoby, ale stwierdzilam, ze nie ma szans, zeby przejesc 10 euro, skoro jedno danie z menu kosztuje ok 5 euro. Nie mylilam sie, bo zamowione posilki byly bardzo duze i ledwo dalismy rade zjesc wszystko. Gdyby nie odleglosc, to skoczylibysmy tam jeszcze raz na obiad.

W drodze powrotnej z Santa Cruz zahaczylismy jeszcze o Guimar. Sa tam piramidy schodkowe. Przy zjezdzie z autostrady byly duze znaki kierujace do tej atrakcji, ale juz w samym Guimar mielismy problem, zeby odnalezc ja. Tabliczki byly male, umieszczone w kolumnie z innymi znakami i jeszcze na dodatek zakryte krzakami. Musialam posilkowac sie GPSem i szukaniem konkretnego adresu. Zeby bylo latwiej, to ulotka o piramidach nie zawiera adresu, dopiero w przewodniku znalazlam nazwe ulicy.

Z albumu Tenerife, February 2011

Wstep do tej atrakcji kosztuje 10 euro od osoby, ale jesli ktos jest zainteresowany tematem piramid na swiecie, to mysle, ze warto. W muzeum jest troche informacji o kulturze Indian i innych ludow natywnych, historii roznych piramid na swiecie, a takze o podrozach morskich z czasow przed Kolumbem. W audytorium jest wyswietlany 15 minutowy film o podrozach Thora Heyerdahl oraz lokalnych piramidach. Po pobraniu takiej dawki wiedzy mozna wreszcie wybrac sie na spacer by przyjrzec sie z bliska piramidom oraz roslinnosci lokalnej. Przy niektorych roslinach waznych dla historii i gospodarki Teneryfy sa szczegolowe opisy wykorzystania w zyciu codziennym.

Dzien zakonczylismy wizyta w Los Cristianos. Okazalo sie, ze w dzien powszedni zaparkowanie juz nie jest takie proste jak w weekend. Myslalam, ze bede krazyc w kolko, ale szczesliwie ktos akurat wyjezdzal. W sklepie Vodafone udalo sie kupic karte sim i doladowac ja internetem bez limitu na 15 dni. Podejrzewam, ze pani w sklepie w Santa Cruz nie wiedziala dokladnie jak dzialaja te karty sim, bo nie wydaje mi sie, zeby byla roznica miedzy karta sim do rozmow, a karta do internetu. Trzeba je tylko doladowac uzywajac odpowiednich kodow i tyle.

Tuz przy wspomnianym wczesniej kosciele jest sklep z alkoholem i papierosami. Zaopatrzylismy sie tam w lokalne likiery. Kupilismy likier bananowy, miodowy (Ron de Miel), kawowy i Pinacolade. Sprobowalismy ich po kolei i potwierdzam, ze wszystkie byly dobre. Ron de Miel i likier bananowy to sztandarowe produkty lokalne. Na Teneryfie jest mnostwo plantacji bananow i jest to jeden z glownych produktow eksportowych.

Dzien trzeci zwiedzania - brak. Postanowilismy porelaksowac sie lokalnie. Pogoda okazala sie bardzo zdradliwa. Rozlozylismy lezaki na oslonietym patio. Na poczatku siedzielismy w polarach, bo bylo zimno, ale potem zrobilo sie tak cieplo, ze pozostalismy tylko w strojach do opalania. Silny wiatr (w porywach do 46km/h) sprawil, ze nie odczuwalismy slonca i nagle okazalo sie, ze jestesmy spaleni jak raki i to na dodatek wybiorczo. W ogole nie planowalismy opalac sie, raczej polezec po prostu na sloncu i pogrzac sie.

Po poludniu wybralam sie do lokalnego supermarketu - sieci HiperDyno. Testowalam po raz kolejny wlasciwosci kabrioletu i stwierdzam, ze nie pociaga mnie taki typ samochodu. Przy silnym wietrze jazda bez dachu to zly pomysl. W upale slonce wypala mozg, poza tym dochodzi halas i kurz z drogi. To ja juz wole swoje coupe, wyciszenie i dobra muzyke. Moze to konkretne Megane Cabrio Coupe jest juz zdezelowane, ale nawet jak jedzie sie ze zlozonym dachem, to jest spory halas wlasnie od wiatru. Jakby auto nie bylo dobrze wyciszone.


Wedlug dokumentow samochod ma silnik 1.6 litra, benzyna, ale bardzo opornie jedzie do przodu. Wiekszosc wzniesien musialam pokonywac na drugim biegu, a trasy gorskie, poza wzniesieniami glownie na trzecim biegu. Rozpedzenie tego auta do 120km/h (dopuszczalny limit na autostradzie) jest dosc trudne. Oczywiscie mam spaczony punkt widzenia, bo na codzien jezdze samochodem z silnikiem 200KM, wiec nigdy nie brakuje mi mocy.

Wypozyczylam, przetestowalam i teraz na kolejne urlopy moge spokojnie wynajmowac najmniejsze dostepne auta, jak zwykle. Chociaz na gorzyste tereny warto rozwazyc cos z mocniejszym silnikiem.

Nastepny odcinek opowiesci o Teneryfie: "Teneryfa - Wulkan el Teide, cz.3."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz