czwartek, 30 kwietnia 2015

Wakacje na Hawajach i Tier Point Run, czesc 1.

Z gory uprzedzam, ze relacja jest dluga i trzeba wytrwalosci, zeby przeczytac ja w calosci. Przepraszam tez za anglicyzmy.

Pomysl na wakacje na Hawajach polaczonych ze zdobyciem statusu Gold w programie British Airways Executive Club przyszedl mi do glowy po przeczytaniu watku o promocjach w klasie biznes na tym forum. Temat nie jest nowy, ale jakos nigdy sie tym nie interesowalam. Watek, ktory wpadl mi w oko, byl z pazdziernika 2014, a przeczytalam go dopiero w grudniu. Mimo wszystko zlozenie kombinacji lotow opisanych na forum bylo ciagle mozliwe i to nawet za nizsza cene. Przez kolejny tydzien edukowalam sie w wyszukiwaniu lotow, miejsc w samolocie w okreslonej taryfie, itp. W koncu zlozylam wycieczke do Honolulu, ktora daje 1200 Tier Points / punktow statusowych, troche mniej punktow niz trasa z forum, ale nie chcialam zameczyc sie lataniem. Do statusu Gold potrzebne jest 1500 TP, wiec brakujace punkty "dorobilam"  kilkoma przelotami po Europie. Sprawdzalam wczesniej bilety na Hawaje w klasie ekonomicznej i z Londynu w BA kosztowaly  okolo 800 funtow z jedna przesiadka w Los Angeles. W zwiazku z tym przelot na tej trasie w biznes za ok. 1100 funtow (ok. 6000zl) mozna uznac za tani.

Trasa przelotu:

26/3 London Heathrow - Dublin - lot pozycjonujacy (okreslenie z forum FlyerTalk)

27/3 Dublin - London City 8.45-10.00
27/3 London City - Nowy Jork JFK 1250-1815
28/3 Nowy Jork JFK - Los Angeles 1735-2115
29/3 Los Angeles -Honolulu 1845-2133

5/4 Honolulu - Los Angeles 2030-0448
5/4 Los Angeles - Nowy Jork JFK 0900-1755
6/4 Nowy Jork JFK - London City 2145-1015
7/4 London City - Dublin 1425-1540

7/4 Dublin - London Heathrow - lot powrotny

Glowna atrakcja tej trasy to przelot tzw. babybus - Airbusem A318 w konfiguracji biznes. W samolocie sa tyko 32 miejsca, British Airways ma dwie sztuki (G-EUNA, G-EUNB) i lata nimi dwa razy dziennie z London City (LCY) do Nowego Jorku (JFK). Ze wzgledu na krotki pas startowy w LCY i ograniczenie masy samolotu,  nie jest on tankowany do pelna i wymaga dotankowania w Shannon. W czasie tankowania pasazerowie przechodza tzw. pre-clearance i dzieki temu po przylocie do USA unika sie kolejek do kontroli imigracyjnej. Ze wzgledu na skrocone godziny pracy amerykanskich urzednikow, tylko pasazerowie pierwszego lotu przechodza pre-clearance. Popoludniowy lot stracil ten przywilej kilka lat temu. Jako ciekawostke warto dodac, ze A318 uzywa kodow lotow, ktore kiedys nalezaly do Concorde, BA001 - BA004.

Fakt, ze BA posiada tylko dwa A318 oznacza, ze dosc czesto dochodzi do anulowania lotow z roznych przyczyn. Na przyklad w styczniu 2015 byly problemu techniczne z silnikiem w jednym z samolotow, a na poczatku kwietnia 2015 jeden z nich zostal uszkodzony na Gatwick, gdzie parkuje gdy nie lata (okres wielkanocny).

Kolejnym powodem lotu z London City, zamiast z Heathrow, bylo to, ze przelot A318 daje wiecej Tier Points, bo jest liczony jako pierwsza klasa (oficjalna nazwa klasy LCYCW). Niestety od 28 kwietnia 2015 zmieni sie to i loty beda dawac tyle samo punktow statusowych co w zwyklej klasie biznes z Heathrow. Rowniez liczba lotow i przystankow w planie powyzej jest zwiazana ze zdobyciem duzej ilosci punktow.

Jak widac w liscie przelotow, bilet jest z Dublina do Honolulu i z powrotem. Wlasnie dzieki startowi z Dublina, cena jest tak niska. Niedawno byla promocja na loty biznes zaczynajace sie w Oslo lub Kopenhadze. Do wszystkich tych miast mozna tanio doleciec, wiec start poza UK nie jest problemem.

26/03/2015, dzien pierwszy.
Do Dublina polecielismy dzien wczesniej z Heathrow, lotem w srodku dnia, zeby uniknac problemow w razie anulowania lotow, braku mozliwosci przerzucenia na kolejny, itp. Przy samym lotnisku w Dublinie sa 2 hotele, ale poniewaz zatrzymywalam sie juz wczesniej w Radisson SAS i uznalam, ze jest dosc zmeczony zyciem, to wybralam Hilton Airport ok. 15 minut jazdy od lotniska. Hotel oferuje shuttle bus, ale nie jezdzi on zbyt czesto, wiec skorzystalam z taksowki. Ceny pokoi spadly po tym jak dokonalam rezerwacji, wiec zamienilam najtanszy pokoj za 129 euro na Suite. Suite jest na rogu budynku i sklada sie z dwoch pokoi. Nic nadzwyczajnego, ale dobra jakosc do ceny.

Pokoj dzienny i kawalek czesci jadalnej ze stolem:



27/03/2015, dzien drugi.
Pobudka okolo 6.00, szybkie sniadanie w hotelu, przejazd taksowka na lotnisko i nadanie bagazu do JFK. Przy tej okazji odkrylam, ze Dublin T1 ma jednak Fast Track przez kontrole bezpieczenstwa, tylko nie zauwazylam tego podczas poprzedniego pobytu, bo nie oddawalam bagazu.

Zaraz za kontrola bezpieczenstwa jest jedyna Lounge - salonik lotniskowy na T1, prowadzona przez firme DAA. Tam bylam umowiona na spotkanie z kilkoma osobami z forum Flyer Talk, ktore rowniez lecialy do Nowego Jorku. Okazalo sie, ze wszyscy forumowicze sa z tej samej branzy co ja i ogolnie bardzo milo sie rozmawialo.

Z Dublina do LCY lecielismy samolotem zastepczym, wynajetym z firmy Jota Aviation. Zakupili oni starego BAe-146 (G-SMLA), ktory nota bene latal kiedys dla BA pod marka CityFlyer. Obawialam sie, ze standard obslugi moze byc gorszy niz w samolocie BA, ale wszystko bylo w porzadku. Dostalismy nawet maly posilek na tym krotkim locie. Przy okazji okazalo sie, ze jest jakis blad w systemie BA i po tym jak zarezerwowalam online posilek wegetarianski dla towarzysza podrozy, ten sam posilek zostal przypisany do mnie.


Po przylocie na LCY musielismy wyjsc i wejsc z powrotem przez kontrole bezpieczenstwa, gdyz nie ma tam strefy transferowej. Niestety na tym lotnisku nie ma tez zadnej lounge, ale przy wyjsciu uzywanym do odlotow A318 jest specjalna gate-lounge. Obsluga serwuje szampana i inne alkohole, jest spory wybor innych napojow, lacznie ze smoothies, przekaski, itp. Na zdjecie zalapali sie moi nowy znajomi.


Na plycie staly oba A318 i zastanawilismy sie, ktorym bedziemy leciec, optujac za G-EUNB, jako ze G-ENUA miala wczesniej problemy z silnikiem. Okazalo sie, ze bedzie to G-EUNA. Pytalismy sie tez obslugi czy nasze walizki sa na pewno na pokladzie. Z tego co widzielismy, to liczba bagazu rejestrowanego byla bardzo mala i kazdy z pasazerow dostal nowa karte pokladowa z kodem bagazu, potrzebna pozniej do pre-clearance w Shannon, gdzie trzeba wskazac/potwierdzic ktora walizka jest nasza.


Przy 32 pasazerach, nigdy nie ma problemu z kolejka do wsiadania czy ludzmi rzucajacymi sie do wyjscia. Wszystkie miejsca byly zajete, oprocz jednego. Podobno sprzedali wiecej biletow niz miejsc, ale jedna osoba nie przyszla, a druga zrezygnowala na ochotnika dzien wczesniej i wynegocjowala przelot w pierwszej klasie z Heathrow. Byl to jeden z forumowiczow, ktory mial sie z nami spotkac.

Konfiguracja siedzen to 2 +2 z rozkladanymi fotelami na plasko, do spania. Samolot nie ma ekranow do systemu rozrywki, obsluga rozdaje iPady po wylocie z Shannon. Wada tego rozwiazania jest to, ze nie ma mapy pokazujacej gdzie obecnie sie znajdujemy. Szkoda, ze nie ma wireless tak jak w Norwegianie, gdzie mozna sobie sprawdzac mape przelotu na wlasnym urzadzeniu. Mielismy miejsce w ostatnim rzedzie, tam gdzie przypisal nas system. Tydzien przed wylotem, kiedy moglam wybrac miejsce za darmo, nie bylo juz zadnych innych dostepnych.


W czasie krotkiego lotu do Shannon dostalismy maly posilek. Potem  zabralismy wszystkie rzeczy i przeszlismy do kontroli bagazu, a nastepnie paszportu. Pobierane sa rowniez odciski palcow. Przejscie przez caly proces zajelo moze z 10-15 minut, poczekalismy potem przez chwile przy wyjsciu i z powrotem wsiedlismy do samolotu. Na zdjeciu mala poczekalnia w Shannon.



Dopiero po odlocie z Shannon zaczyna sie lot wlasciwy. Zaloga rozdala iPady, amenity kits (zestawy toaletowe) i zaczela zbierac zamowienie na posilki. Ponownie okazalo sie, ze system BA przypisal mi taki sam specjalny posilek, ktory wybralam dla meza. Stewardesa powiedziala, ze czesto widza ten problem i ze ona zmieni to w systemie, zeby nie powtarzalo sie to pozniej. Na szczescie mieli wiecej standardowych posilkow i moglam zjesc, to co zamowilam wczesniej. Przez wiekszosc lotow byly serwowane napoje, wiec jak ktos chcial skonsumowac duza ilosc szampana czy innego alkoholu, mial te opcje. Ja dowiedzialam sie od obslugi, ze Baileys nie jest popularnym wyborem, po tym jak po 4 drinku skonczyl sie zapas na pokladzie.

Salatka przed glownym posilkiem.
Standardowy posilek glowny, wybor jeden z czterech, wedlug menu: Braised beef cheek with lobster and Cheddar macaroni and grilled asparagus. Wolowina nie byla za dobra, krab byl w porzadku.

A to posilek dla cukrzyka, zamowiony przez meza, w ramach zdrowego wyboru. Nie wyglada zbyt zachecajaco, ale moze i jest zdrowy (malo cukru). 
Do Nowego Jorku dolecielismy z opoznieniem okolo pol godziny, w rejonach 18.30 czasu lokalnego. Faktycznie nie musielismy przechodzic przez zadna kontrole paszportowa, tylko moglismy wyjsc od razu z terminalu. Bagaz byl dostarczony szybko, czekalismy przy odbiorze moze 2 minuty.

Wiem, ze jako uzytkownik fly4free i oszczednego podrozowania powinnam skorzystac z transportu publicznego, ale nie chcialo mi sie sprawdzac jak jezdzi metro i wyszukiwac polaczenia do hotelu. Rozwazalam taka opcje, ale stwierdzilam, ze jestem za bardzo zmeczona na to. Do taksowek byla kolejka, ktora nijak sie nie ruszala. W koncu po jakis 10 minutach przyszla nasza kolej i jechalismy jakas hybrydowa wersja Crown Victoria. Taksowkarz pochodzil z Nigerii i przez cala trase rozmawial z kims z rodziny przez telefon. Czulam sie jak prawie jak w pracy, bo mam troche Nigeryjczykow w biurze.

Do hotelu przy Times Square dojechalismy w 40 minut, oplata z JFK do Manhattanu jest stala, 52 dolary i 80 centow za przejazd tunelem. Takze nie bylo niespodzianek przy placeniu, ale trzeba jeszcze dorzucic napiwek. Moje wrazenie z tego przejazdu: dobrze, ze nie musze jezdzic samochodem po NYC, bo to istne zoo.

Zatrzymalismy sie na jedna noc w Hilton Times Square. Dostalismy narozny pokoj na ostatnim pietrze z widokiem w strone dolnego Manhattanu. Pokoje niby niedawno remontowane, ale chyba nie za dobrze im to poszlo, bo bylo widac gdzie dolozyli swiezy tynk. Remont pewnie polegal na malowaniu scian i tyle. Po szybkim odswiezeniu sie wyszlismy od razu do miasta w celu zdobycia Top of The Rock. Po wyjsciu z hotelu wszedzie byly tlumy ludzi. Przedarcie sie przez ulice i potem Times Square bylo ciezkie.

Widok z pokoju. Po lewej widac Empire State Building.
W Rockefeller Center kupilismy bilety bez zadnych kolejek, na wejscie za 40 minut. Chcialam zarezerwowac bilety online przed wyjazdem, ale moja karta kredytowa nie przepuszczala tej platnosci, mimo telefonu do banku i zapewnienia, ze za drugim razem na pewno przejdzie. Nie chcialam placic prowizji za przewalutowanie na innej karcie, wiec odpuscilam. W te 40 minut pokrecilismy sie troche po okolicy, ja porobilam troche nocnych zdjec. Widok z Top of the Rock jest faktycznie imponujacy, przynajmniej po zmroku. Na biletach jest napisane, ze uzywanie statywow jest zabronione, ale nikt nie zwrocil mi uwagi jak rozstawilam swoj i zaczelam robic zdjecia. Widzialam jeszcze pare osob ze statywami.

Times Square.
Radio City tuz przy Rockefeller Center.

Lodowisko przy The Rock. Czesto widywane w filmach, szczegolnie tych romantyczych.
Widok z gory.
Widok z gory.
Do hotelu wrocilismy innymi ulicami, zeby ominac Times Square i tlumy. Okolo 23.00 wiele sklepow bylo otwartych, ludzie z dziecmi byli obecni w wielu miejscach. Nowy Jork jest niewatpliwie miastem, ktore nigdy nie spi. Drugi dzien podrozy byl dlugi, zaczal sie o 6 rano w Dublinie skonczyl sie o 23.00 w Nowym Jorku (3.00 w nocy czasu GMT), czyli zagospodarowalismy 21h z 24h doby.

28/03/2015, dzien trzeci.
Pobudka okolo 6.00-7.00, sniadanie w hotelu (darmowe w ramach przywilejow HHonors). Restauracja byla praktycznie pusta, wybor jedzenia gorszy niz w Hiltonach w Europie. Aczkolwiek mozna bylo zamowic omlety czy jajka, jak rowniez desery. Niestety nie zauwazylam tej informacji i pozywilam sie tym co bylo wystawione. Zamowilam za to gofra na deser, ktory bardzo ladnie sie prezentowal :-)


Wyszlismy z hotelu o 8.20 na druga ture zwiedzania miasta. Mielismy jechac taksowka do Brooklyn Bridge, ale pan w recepcji zasugerowal skorzystanie z metra. W porownaniu do metra londynskiego, nowojorskie nie prezentowalo sie najlepiej. Na dodatek nie moglismy do konca rozpracowac na ktora linie mamy sie przesiasc, jak juz rozpracowalismy, to i tak musielismy czekac 7 minut na pociag. A ze stacji metra i tak trzeba bylo dojsc do mostu.


Spodziewalam sie, ze z Brooklyn Bridge jest lepszy widok na wiezowce i bylam rozczarowana tym co zobaczylam. Przeszlismy sie mostem do rzeki i z powrotem i stwierdzilam, ze pojedziemy do Staten Island Ferry, bo z niego jest na pewno ladny widok na budynki. Tym razem nie marnowalismy czasu na transport publiczny i podjechalismy kawalek taksowka.

Staten Island Ferry kursuje co pol godziny i jest za darmo. Jest to bardzo dobra metoda na obejrzeniu dolnego Manhattanu z daleka, jak rowniez Statuly Wolnosci. Przejazd w te i z powrotem zajal nam okolo godziny, widoki byly zadowalajace. Pomijajac szarosc tego dnia.



Nastepnym punktem programu byl Central Park, ale tym razem nie bawilismy sie w transport publiczny tylko zlapalismy taksowke. Jechala pol godziny czyli tyle co metro wczesniej i kosztowala 14 dolarow. Metro za dwie osoby 6.5 dolara, wiec roznica nie jest duza.

Central Park wygladal szaro, a pogoda nie zachecala do dlugich spacerow, jako ze zaczal pruszyc drobny snieg. Po godzinie wymieklismy i postanowilismy wrocic do hotelu, ogrzac sie i powoli zbierac sie na lotnisko. Mielismy ustalony late check-out o 14.00.




Ponownie skorzystalismy z taksowki by dostac sie na lotnisko JFK. Tym razem trafila sie taksowka typu SUV i kierowca byl mily i towarzyski. Lot byl z terminalu 8. Przeszlismy do czesci Priority Access, gdzie w ogole nie bylo ludzi. Torba zostala odprawiona do Los Angeles. Z racji tego, ze mielismy sporo czasu, obeszlismy terminal zobaczyc co jest w sklepach, ludzac sie, ze moze znajdziemy jakies interesujace pamiatki. Jak juz mielismy dosyc spacerow, to udalismy sie do lounge AA Admirals Club. Ktos, kto jest przyzwyczajony do salonikow w Europie lub na Bliskim Wschodzie, moze przezyc maly szok. Oferta napojow bezalkoholowych bardzo ograniczona, jedzenie znikome. Dostalismy vouchery na drinki premium (woda butelkowana tez do nich nalezy), a za porzadne jedzenie trzeba placic.

Lot do Los Angeles, tzw. transcon (transcontinental) jest obslugiwany przez AA Airbusami A321T. Samolot ma 3 kabiny, 10 miejsc w First, 20 miejsc w Business i 72 miejsca w ekonomicznej. My lecielismy w srodkowej czesci. Siedzenia bardzo wygodne, rozkladajace sie na plasko, duze ekrany i w miare bogaty system rozrywki pokladowej. Do tego sluchawki Bose z tlumieniem halasu. Jedzenie podczas tego lotu bylo najlepsze ze wszystkich z calej wycieczki. Maz mial zamowiony posilek dla diabetyka (zeby bylo zdrowiej, malo cukru), ja zamowilam stek wolowy. Stek byl bardzo dobry, szczegolnie jesli wezmie sie pod uwage, ze to jedzenie samolotowe. Posilek meza tez prezentowal sie bardzo smakowicie. Na deser lody z wybrana polewa.

Kabina biznes
Ale napoje serwowane w platikowych kubeczkach, nie w szklankach jak w BA. 

Do Los Angeles dolecielismy godzine przed czasem, co zawsze jest mile. Zdziwil mnie troche uklad lotniska, a dokladnie to, ze do czesci gdzie odbiera sie bagaz moze wejsc kazdy z ulicy. Nie kradna tam bagazy? Po wyjsciu z terminalu poszlismy na przystanek autobusu hotelowego. Autobusik Marriottu najpierw pojechal do Marriott, a potem do Courtyard. Oba hotele sa niedaleko siebie. Wybralam Courtyard, bo jest najblizej lotniska i myslalam, ze w ten sposob szybko dostane sie do terminalu i bede mogla odebrac zamowiony na nastepny dzien samochod. Jednak na lotnisku zauwazylam, ze wszystkie wypozyczalnie maja swoje autobusy i wywoza pasazerow z lotniska, co oznacza, ze parkingi sa poza lotniskiem i nie ma sensu tam wracac. W recepcji hotelu powiedzieli mi, ze byc moze beda mogli mnie podrzucic na parking Hertza hotelowym transportem.

Courtyard jest typowym lotniskowym hotelem, zadnego widoku, zadnych atrakcji. Pokoj byl bardzo duzy, ale mial jedna nietypowa rzecz - umywalke poza lazienka. Wiedzialam o tym z recenzji, wiec nie zdziwilo mnie to na miejscu. Lozko bylo wygodne i wyspalismy sie bez problemu.

29/03/2015, dzien czwarty.
Dzieki zmianie czasu nie mielismy problemu by wstac wczesnie rano. Zeszlismy na sniadanie do hotelowej kawiarni, gdzie okazalo sie, ze mamy po prostu wybrac jedno danie z menu i napoj. Wybor nie byl duzy, wiec skusilismy sie na najwiekszy zestaw. Zdrowe to sniadanie nie bylo, ale dobre. Pokoj ze sniadaniem byl tylko $10 drozszy niz bez, wiec powiedzmy, ze 2 sniadania za $10 to dobra cena.


Okolo 8.00 wymeldowalismy sie z pokoju i zostawilismy bagaze w hotelu. Niestety nikt nie mogl nas podrzucic do Hertza, wiec pojechalismy taksowka, ktora kosztowala pare dolarow. Parking Hertza bardzo duzy, ale tego spodziewam sie po wypozyczalniach lotniskowych. Pani z obslugi byla bardzo mila i starala sie znalezc jakis fajny amerykanski samochod w ramach upgrade'u. Niestety wszystkie Mustangi i Camaro byly zarezerwowane i w koncu wzielam Mercedesa C-klase. Stwierdzilam, ze porownam sobie do poprzedniego modelu. Przed wyjazdem na Floryde w zeszlym roku (ktory nie doszedl do skutku) czytalam duzo recenzji amerykanskich wypozyczalni i spodziewalam sie okropnej obslugi, ktora bedzie starala sie wmusic mi wszelakie ubezpieczenia. Nic takiego nie mialo miejsca, a nawet okazalo sie ze mam juz wszystko wliczone w cene. Wiedzialam, ze moja rezerwacja ma wszystkie ubezpieczenia, chociaz nie koniecznie ich potrzebowalam, ale myslalam, ze sa z firmy trzeciej, przez ktora dokonalam rezerwacji, a nie z Hertza. Ja i tak mam oddzielna polise na udzial wlasny na caly swiat.

Na codzien jezdze automatem, wiec nie mialam problemu z przystosowaniem do amerykanskiego samochodu, zajelo mi tylko troche czasu rozpracowanie, ze biegi zmienia sie wajha przy kierownicy. Szybko przyjrzalam sie przyciskom na wszystkich panelach, jako ze wnetrze nowej C-klasy rozni sie od poprzedniego modelu. Auto nie mialo wbudowanej nawigacji, ale mialo urzadzenie Hertza z dolaczonym przewodnikiem. Byla lista najpopularniejszych atrakcji i bez problemu znalazlam tam  pierwszy punkt wycieczki: Santa Monica Pier. Ruch w niedziele rano byl maly, wiec szybko dojechalismy do celu. Parkowanie tez bylo bezproblemowe, przy Ocean Drive.

Tego dnia wisiala nad miastem mgla i nie bylo dobrej widocznosci. Co dalo sie zauwazyc w parku nad woda, ze jest tam bardzo duzo bezdomnych. Spali na srodku trawnikow w wielu miejscach. Mimo wczesnej pory bylo juz troche ludzi na plazy i spacerowalo po molo. Na szczescie wialo nad woda, wiec nie ugotowalismy sie od razu. Po Nowym Jorku mielismy szok termiczy ;-)



Santa Monica Pier czesto widac w filmach i serialach, takze warto zobaczyc go na zywo. Jest na nim duzo barow i restauracji no i oczywiscie wesole miasteczko. Na koncu jest restauracja i punkt widokowy. Podobal mi sie samochod lokalnej policji.



Nastepny punkt wycieczki to Aleja Gwiazd w Hollywood. Znalazlam w nawigacji cel podrozy i wyruszylismy. Jazda przez Beverly Hills byla bardzo przyjemna, ale im blizej Hollywood Boulevard, tym coraz gorsze widoki. Zaparkowalismy na placu przy skrzyzowaniu Hollywood B. i Argyle Avenue. $10 za dzien, cena nie zachecala, ale ruch byl bardzo gesty i nie chcialo mi sie szukac miejsca parkingowego na ulicy. Przespacerowalismy sie Hollywood B. az do North Orange Drive, do wysokosci Chinskiego Teatru.

Na poczatku, w rejonach stacji metra Hollywood/Vine bylo nawet w miare czysto, a na chodniku byly gwiazdy znanych osob. Jednak im bardziej na zachod, tym bylo brudniej i smierdzaco i bardzo malo ludzi. Dopiero w rejonach centrum handlowego i Chinskiego Teatru pojawily sie tlumy i ulica byla czystsza. Ranga chodnikowych gwiazd tez wzrosla. Szlismy tylko po jednej stronie, zeby nie palic sie w sloncu, ale i tak znalezlismy gwiazdy naszych ulubionych artystow. Szukalismy tez kawalka ulicy z "Pretty Woman", od gwiazdy Elli Fitzgerald do Freda Astaire. Trafilismy na niego zupelnie przypadkiem na koncu spaceru.

Przy stacji metra.
Mniej atrakcyjna czesc ulicy.

Centrum turystyczne.

Przed obecnym Doner Kebab byly krecone sceny z Pretty Woman. Akurat mialam ten film na telefonie i specjalnie sprawdzilam przy jakich gwiazdach staly bohaterki filmu.

Nastepny punkt wycieczki to znak Hollywood. Mialo byc jeszcze Rodeo Drive, ale zupelnie o tym zapomnialam. Nawigacja wybrala mi trase do znaku przez boczne ulice. Mielismy dodatkowa wycieczke waskimi i kretymi uliczkami, ale bez problemu dojechalismy do punktu docelowego. Czesto jezdze po takich waskich drogach w roznych krajach, wiec nie przeszkadzalo mi to. Lake Hollywood Park to plaski teren uczeszczany przez wlascicieli psow. Mozna parkowac wzdluz ulicy, a w samym parku jest duzo lawek pod drzewami, w cieniu.



Widok z Lake Hollywood Park.

Mielismy okazje przekonac sie, ze Amerykanie potrafia opowiedziec historie zycia nieznajomym spotkanym w parku. Obok nas siedzialy dwie kobiety z psami i jedna opowiadala drugiej o swojej karierze i jak trafila do Los Angeles. Niektorzy przyjedzaja do parku poczytac gazete, na przyklad zaobserwowany wlasciciel BMW i8 :-)

Mimo, ze w parku bylo bardzo przyjemnie, nie chcialam za dlugo siedziec, bo obawialam sie pozniejszych korkow w drodze na lotnisko. Nastepny punkt wycieczki, to przejazd Mullholand Drive do jej zachodniego kranca, gdzie wjezdza sie na Freeway z San Francisco do Los Angeles. Zaraz na samym poczatku jest Hollywood Bowl Lookout z widokiem na Los Angeles. Jest tam niby maly parking, ale busy wycieczkowe, ktore przyjezdzaja co chwile blokuja dostep do miejsc parkingowych. W zwiazku z tym musialam zaparkowac na poboczu, co grozi mandatem (No parking at any time).

Widok z Hollywood Bowl Overlook.

Widok na znak Hollywood z tego samego miejsca.
W sloneczny dzien bez mgly lub wieczorem, widok musi byc super, chociaz nawet podczas naszej wizyty nie byl zly. Busy zawracaja tam i zjezdzaja z powrotem do miasta, wiec dalsza przejazdzka po Mullholand Drive oznacza bardzo maly ruch. Nawet mnie to troche zdziwilo, ze jest tam tak spokojnie. Zdaje sie, ze wzdluz tej ulicy mieszka duzo znanych osob, ale nie znam adresow zadnej z nich i nie interesowalam sie tematem. Zatrzymalam sie jeszcze w kilku punktach widokowych, az w koncu dojechalismy do Freeway i udalismy sie w strone hotelu, gdzie zostaly nasze bagaze. Korka nie bylo, wiec mielismy wiecej czasu niz trzeba, ale nie mialam pomyslu, gdzie by tu szybko skoczyc i nie  utknac.

Odbior bagazu z hotelu i zwrot samochodu przebiegl bezproblemowo. Z parkingu bus Hertza na lotnisko, odprawa bagazu przy stanowiskach American Airlines Priority i bylismy gotowi do zwiedzania terminalu. Na T4 jest tylko lounge Admirals Club, ktora nie oferowala wiele wiecej niz ta na JFK. Jedyna zaleta, ze byla wieksza i miala wydzielona cicha czesc, gdzie byl zakaz rozmow przez telefon.

Lot do Honolulu byl obslugiwany przez starego Boeinga 757, ktory ma dwuklasowa kabine, w zwiazku z tym ta z przodu nazywa sie szumnie First. Smiem podjerzewac, ze jest to najgorszy First w First World ;-) Owszem jest bardzo duzo miejsca miedzy siedzeniami i sa one szerokie, ale nie sa to flat beds. Nie ma tez indywidualnego systemu rozrywki. Mozna bylo pocieszyc sie jedynie serwowanymi drinkami, obiadem i deserem lodowym. Nie ma co walczyc o miejsce przy oknie, bo widok jest praktycznie taki sam przez 5 godzin, woda.

Macademia Nut Chicken.
W Honolulu wyladowalismy na czas. Ponownie okazalo sie, ze pasy odbioru bagazu sa dostepne dla kazdego z ulicy. Na naszym pasie mialy pojawic sie bagaze z dwoch lotow. Po jakis 15 minutach oczekiwania wyjechaly pierwsze walizki, ale nie z naszego lotu. Lacznie czekalismy okolo pol godziny. Jak juz udalo sie wyjsc z terminalu, to udalismy sie do autobusow wypozyczalni samochodowych. Zakladalam, ze jest podobnie jak w LAX, parkingi poza lotniskiem. Na przystankach wypozyczalni byl prawdziwy sajgon. Busiki sa male, a ludzi sporo. Niektorzy ledwo sie miescili. Na szczescie do Nationala nie jechalo duzo osob, wiec nie trzeba bylo tloczyc sie. Wyobrazcie sobie moje zdziwienie, gdy odkrylam, ze wypozyczalnie sa praktycznie rzut beretem od wyjscia z terminalu i zupelnie niepotrzebnie czekalismy na transport.

Ponownie mialam rezerwacje na najtanszy samochod i chciano mi dac Fiata albo VW. Nie wiem czemu wyobrazilam sobie Fiata Punto i stwierdzilam, ze nie ma mowy zebym jezdzila Punto albo Polo po Hawajach. Dopiero pozniej skojarzylam, ze to byl Fiat 500, ktorym lubie jezdzic i ostatecznie moglabym go wziac. Powiedzialam, ze chce cos Amerykanskiego, bo nie po to przyjechalam na Hawaje, zeby jezdzic europejskim samochodem. Dostalam Forda Fusion, ktory jest odpowiednikiem Forda Mondeo w Europie. Auto pare segmentow wyzej od zamowionego, zadnej doplaty za upgrade.

Nie ogladalismy auta zbyt dokladnie, bo bylo ciemno i nie bylo widac w jakim jest stanie. Na liczniku bylo tylko 1600 mil, wiec zalozylam, ze przy takim malym przebiegu pownien byc bez uszkodzen. Mam ubezpieczenie od szkod, wiec w razie czego moglabym wystapic o zwrot do nich. Dojazd do Honolulu zajal okolo 20 minut. Zanim jednak rozladowalismy bagaze, zaparkowalismy samochod byla juz 23.36. Okazalo sie, ze recepcja w Ali Tower w Hilton Hawaii Village jest czynna tylko do 23.30 i musze wrocic do glownej recepcji  i stac tam w kolejce z innymi. Nie bylam zadowolona z takiego obrotu sprawy, bo specjalnie wybralam Ali Tower z wlasna recepcja, po przeczytaniu o kolejkach do glownej recepcji. Niby kolejka HHonors powinna byc szybsza niz zwykla, ale wszyscy goscie byli HHonors, wiec odstalam co swoje.

Pokoj mialam wybrany juz wczesniej przez online checkin i dokladnie ten pokoj dostalam, Front Ocean View, upgrade za punkty Hiltona. Widok na plaze ladny, ale nie dalo sie wychylic na bok, zeby zobaczyc miasto. Wydaje mi sie, ze Diamond Head View na wysokim pietrze, w Ali Tower, bylby lepszy. Pokoj dobrze wyposazony we wszelki kosmetyki i inne akcesoria.

Uff, to jestesmy na Hawajach po 4 dnia podrozowania :-)

Ciag dalszy nastapi.

środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie podrozy w 2014r.

Rok 2014 obfitowal w wiele podrozy malych i duzych.

Weekendy dluzsze lub krotsze i jednodniowe wypady:
1. Salzburg, Austria
2. Burghausen, Niemcy
3. Jungfrau, Szwajcaria
4. Innsbruck, Austria
5. Bad Hofgastein , Austria
6. Salzburg, Austria
7. Geneva, Szwajcaria, Salon samochodowy.
8. Praga, Czechy
Powyzsze 8 wypadow mialo swoj poczatek i koniec w Bawarii, gdzie "stacjonowalam" od listopada 2013 do marca 2014.

9. Warszawa, Polska
10. Dubrownik, Chorwacja
11. Wielkanoc w Avon, Anglia
12. Oslo, Norwegia
13. Zamki nad Loara 2, Francja - zwiedzanie zamkow, ktore nie zalapaly sie na pierwsza wycieczke w maju 2013.
14. Goluchow, Polska
15. Zurich, Szwajcaria
16. Alpy, Niemcy, Austria, Wlochy, Szwajcaria - najlepszy wypad "weekendowy" w 2014.
17. Giverny, Etretat, Francja
18. Shropshire, Anglia
19. Alpy 2, Niemcy, Austria, Wlochy, Szwajcaria
20. Stavanger, Norwegia
21. Warszawa, Polska
22. Walia, Wielka Brytania
23. Neuschwanstein, Niemcy
24. Antwerpia, Belgia
25. Jezioro Como, Wlochy
26. Bruksela, Belgia
27. Warszawa, Polska

Tygodniowe i dluzsze wakacje:
Troms, Norwegia - polowanie na zorze w lutym 2014.
Toronto, Muskoka, Niagara, Kanada - piekne kolory jesienie na przelomie wrzesnia i pazdziernika 2014

Odbylam 23 loty, z czego 13 za mile BA.

Przejechane samochodem:
Samochod 1: 10,772mil = 17332km
Samochod 2: 8,500 mil = 13676km
Kolejne pare tysiecy km w wypozyczonych samochodach w roznych lokalizacjach.

Doby hotelowe: 62. W tym 5 lokalnie w Londynie.

Zdjecia z wyjazdow dostepne w mojej galerii - http://picasaweb.google.com/AZMTKL

Pare moich ulubionych zdjec z tego roku:

Innsbruck

Zorza w Malangen Bryggen

Jezioro Czterech Kantonow w Szwajcarii.

Wschod slonca na Niagara

Jezioro Como we Wloszech

sobota, 23 listopada 2013

6 miesiecy w Niemczech - dzien 1 - Bad Neuenahr - Ahrweiler.

Wyslalam sie w 6 miesieczna delegacje do Niemiec, ktora zaczela sie dzisiaj. Start Poludniowo - Zachodni Londyn - przystanek  w podrozy Bad Neuenahr - Ahrweiler, 576km. Bagaznik wypchany rzeczami, ktore uznalalam za potrzebne w ciagu najblizszych 4 tygodni.

Wybralam Bad Neuenahr - Ahrweiler na przystanek w podrozy do miejsca docelowego, bo odwiedzilam kiedys to miasto podczas wymiany szkolnej w 1994r. Myslalam, ze nie uda sie znalezc malowniczego miasteczka ze zdjec, ale na szczescie podpisalam je i nie bylo problemu.

Zatrzymalam sie na wzgorzu nad miastem, w hotelu Hohenzollern, w ktorym to bylam w restauracji na herbacie. Pamietam do dzisiaj, bo herbata za 20 DM w 1994r to bylo bardzo duzo i to z dwoch powodow: bo bylam z Polski i bylam jeszcze w liceum, wiec wszystko wydawalo mi sie drogie. Oczywiscie na herbate zaprosila nas jedna z matek u ktorej sie zatrzymywalysmy.



Z hotelu mozna dostac sie do miasta bez problemu, idzie sie u podnoza winnic i mozna dojsc prosto do centrum Starego Miasta Ahrwailer.  Przy wyborze hotelu dobrze jest sprawdzic czy miesci sie on w Ahrweiler czy w Bad Neuenahr. Mimo, ze oficjalnie jest to jedno miasto, to tak naprawde sa to dwa miasta z dwoma centrami. Stare Miasto z kolorowymi domami jak z pocztowki jest w Ahrweiler. Do centrum pierwszego czlonu nazwy nie doszlam, a zapuscilam sie dosc daleko na wschod.

Moj pierwszy dzien podrozy mial dwa glowne cele: kupic karte sim prepaid z internetem i zrobic zakupy zywieniowe na niedziele, ze wzgledu na zamkniete sklepy w ten dzien. Przed wyjazdem sprawdzilam, ze chce karte sim z sieci Blue.de i gdzie moga ja kupic. Niestety nie znalazlam tego konkretnego sklepu, ale trafilam do jakiegos, ktory nazywal sie Media Land i mial karty sim innej firmy. Pierwsza niespodzianka: sprzedawca okazal sie Polakiem. Druga: to byl ten sklep, ktorego szukalam, ale chyba zmienil nazwe, bo na rachunku ciagle byla stara.

Z zakupami spozywczymi nie bylo problemu, natknelam sie na supermarkety sieci: Hit, Aldi, Netto, Edeka. Co ciekawe Aldi i Lidl w UK i w Polsce uwazane sa za najtansze supermarkety, a tutaj chyba za przecietne, bo jest ich wszedzie pelno.

Wracajac do starego miasta Ahrweiler, nie da sie ukryc, ze jest ono jak z obrazka i ma sie przesyt cukru po jakims czasie. Kamienice sa bardzo kolorowe i maja wiele ozdob, czasami az za duzo. Jest mnostwo sklepow z pamiatkami i innymi zbieraczami kurzu oraz duzo restauracji. Ja skusilam sie na obiad w restauracji Niederhatklause, ktora miesci sie w malym domku, bo inaczej nie da sie tego nazwac. Wlasciciele/ obsluga na pewno nie sa Niemcami, tylko pochodza z ktoregos wschodnio europejskiego kraju. Jedzenie jak najbardziej niemieckie.



Nie wchodzilam do zadnego obiektu w miescie, bo bylo juz na to za pozno i mialam inne cele na te wizyte (jak wyzej). Poza starym miastem sa dwie duze atrakcje w okolicy: Ahr-Resort Bad Neuenahr (spa - park wodny) i byly rzadowy bunkier z czasow Zimnej Wojny - Dokumentationsstaette Regierungsbunker. Ta druga atrakcja miesci sie tuz obok hotelu, ale niestety jest zamknieta miedzy listopadem, a marcem.

Jak ktos bedzie przejazdem w okolicy,  o lepszej porze roku, to polecam spedzic jeden dzien w Bad Neuenahr - Ahrweiler. Dookola miasta, na wzgorzach sa winnie i mozna spacerowac po szlakach czerownego wina, itp. Nawet w ten szary, listopadowy dzien spotkalam wielu ludzi, ktorzy wracali ze spacerow po wzgorzach.

Wiecej zdjec w Galerii - Bad Neuenahr - Ahrweiler


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Weekend w Szampanii w kwietniu 2013.

Weekend w Szampanii byl druga czescia wycieczki po polnocnej Francji, efektem ubocznym zwiedzania gotyckich katedr. Pierwotnie mialam wpasc na chwile do Reims zobaczyc katedre, ale po przeczytaniu przewodnika, doszlam do wniosku, ze warto spedzic wiecej czasu w Szampanii i odwiedzic producentow szampana.

Z okolic Londynu wyjechalam w sobote o 1.00 rano. Zlapalam pociag w tunelu o 3.22 i we Francji bylam o 5.00 rano. Do Reims dojechalam w 2,5h, placac okolo 33 euro za autostrade.

Nocleg mialam zarezerwowany w hotelu Campanile Reims Centre Cathédrale. W recenzjach hotelu wyczytalam, ze garaz pod hotelem jest waski i drogi i ze w weekend mozna zaparkowac za darmo na ulicy. Udalo mi sie  znalezc wolne miejsce na Rue Chabaud pod wiaduktami przy ulicy Rue Hincmar. Gdyby nie dalo znalezc sie miejsca na ulicy, jest tam rowniez duzy parking platny, maksymalnie 4 euro za dobe. Do katedry idzie sie stamtad 5 minut na piechote.

Dzieki wczesnemu  przybyciu do Reims, moglam na spokojnie zwiedzic katedre. Wreszcie symetryczna fasada, ktorej brakowalo mi w poprzednich katedrach, dwie takie same wieze. Na wieze mozna wejsc tylko z przewodnikiem, o konkretnych godzinach: 10.00, 11.00, 14.00, 15.00, 16.00. Bilety trzeba kupic w muzeum Palais du Tau, najlepiej przejsc sie tam rano, zeby zarezerwowac miejsce. W czasie lunchu nie bylo juz nic dostepnego na dany dzien. Przewodnik mowi tylko po francusku.
Katedra w Reims.

Po katedrze skusilismy sie z kolega na sniadanie w kawiarni, ktora wlasnie otwierali.

Madame croque.
Po sniadaniu poszlismy do siedziby producenta szampana Taittinger, gdzie o 10.30 mialo byc zwiedzanie z przewodnikiem mowiacym po angielsku. Taittinger nie wymaga wczesniejszej rezerwacji miejsca, ale warto dowiedziec sie, o ktorej maja zwiedzanie w innych jezykach niz francuski.Taittinger jak i Pommery sa 20-25 minut na piechote od centrum. Oba miejsca maja parkingi i mozna tam podjechac samochodem.

Piwnice, w ktorych przechowuje sie szampana w Reims sa zaadaptowanymi piwnicami i tunelami, wykopanymi przez Rzymian, w czasch gdy wydobywano skaly kredowe jako materialy do budowy budynkow. W piwnicach utrzymuje sie stala temperatura okolo 10-12C oraz duza wilgotnosc powietrza na poziomie 80-90%.

Lezakujace butelki z szampanem.

Dzieki temu, ze nasza grupa w Taittinger skladala sie tylko z 4 osob, moglismy zadac wiele pytan naszej przewodniczce i swobodnie poogladac rozne zaulki i korytarze. Metoda produkowania szampana opisana jest na stronie Wikipedii, wiec nie bede sie powtarzac. Napisze tylko, ze Taittinger ma 3mln butelek w piwnicach, ktore zwiedzalismy i 12mln butelek w piwnicach pod centrum Reims. Z tego co zrozumialam, w tych, ktore zwiedzalismy, butelki ciagle przekreca sie recznie. Natomiast wieksze piwnice sa bardziej zmechanizowane.

Sklep z pamiatkami Taittinger
Pamiatka z wizyty w Taittinger

Niedaleko siedziby Taittinger jest Bazylika Saint-Remi, piekny wczesno gotycki kosciol. Obok bazyliki jest rowniez muzeum. Wedlug mnie bazylika jest ladniejsza niz katedra w Reims. Oba koscioly ucierpialy w wyniku pierwszej wojny swiatowej i zostaly potem odrestaurowane.

Bazylika Saint-Remi.

Przed dalszym zwiedzaniem udalismy sie do hotelu zameldowac sie, zostawic bagaze i nieco odswiezyc. Nastepnie wybralismy sie na lunch na jedna z glownych ulic - deptakow.

Po lunchu kolejne piwnice do zwiedzania, tym razem Pommery. Kolejny spacer na drugi koniec miasta. Pommery zajmuje dosc spore tereny, wiele budynkow i ma duzy hol dla odwiedzajacych. Wedlug slow przewodniczki, wdowa Pommery chciala miec najpieknieszy majatek ziemski w okolicy i nie zalowala pieniedzy na budynki. Wizyte w Pommery nalezy zarezrwowac wczesniej, chociaz byc moze da sie kupic bilety od reki, nie jestem pewna. Przy platnosci za bilety mozna wybrac jakiego szampana chce sie sprobowac na koncu wycieczki. Do wyboru jest tradycyjny, rozowy albo dwa rozne. My skusilismy sie na rozowy, dla odmiany po tradycyjnym bialym w Taittinger.

Zejscie do piwnic Pommery.
Piwnice Pommery sa duzo bardziej okazale, niz te ktore zwiedzilismy wczesniej. Ogromne pomieszczenia - komnaty, w ktorych dodano rozne dekoracje na scianach, plaskorzezby i obrazy. Sa nawet efekty swietlne w niektorych korytarzach.

Jeden z korytarzy w Pommery.
Tym razem grupa zwiedzajacych byla duza i bylo trudniej zrozumiec przewodniczke, ktora zaciagala z francuskim akcentem. Ja skupilam sie na robieniu zdjec i troche odlaczalam sie od grupy.

Rozowy szampan, to szampan z dodatkiem czerwonego wina. Sczerze mowiac, to nie odczulismy jakiejs wiekszej roznicy w smaku, ale w koncu jestesmy tylko amatorami. Pommery nie wydaje sie byc popularny w Wielkiej Brytani, nie widzialam go na polkach sklepowych. Ja znam tego szampana z British Airways, gdzie jest serwowany w klasie biznesowej. Opijalam sie nim pare razy w tym roku :-)

Szampan Pommery.

Sklep z pamiatkami Pommery byl calkiem dobrze wyposazony w mniejsze i wieksze gadzety, rozne szampany, itp.

Ostatnia atrakcja soboty, byly nocne zdjecia katedry. Budynek jest oswietlony do polnocy.

Katedra w Reims.

Niedziele zaczelam od odwiedzin w muzeum Palais du Tau. W muzeum jest duzo sciennych dywanow, oryginalne rzezby z katedry, ktore zostaly zastapione replikami, gotyckie podziemia. Uwazam, ze warto zwiedzic to muzeum, mi zajelo to okolo 40 minut.

Hall w Palais du Tau.

Nadszedl czas pozegnac Reims i pojechac do Eperney, miasta w sercu Szampani i tuz obok wzgorz pokrytych winnicami. W Eperney jest ulica Avenue de Champagne, wzdluz ktorej sa siedziby producentow szampana. Jedna z firm jest Moet & Chandon.  Firma jest obecna na rynku szampana od 1743r. i chlubi sie tym, ze dostarczala szampana na dwory krolewskie, Napoleonowi oraz arystokracji. Mozna zwiedzac ich piwnice, bilety byly dostepne prawie od reki, musielismy czekac okolo godziny na wejscie. Maja wycieczki z przewodnikiem w wielu jezykach (nawet chinskim) i sa one co 10-15 minut. Tuz przed zwiedzaniem zjedlismy lunch przy Place de la Repulique i przespacerowalismy sie Aleja Szampana.

Avenue du Champagne.

Piwnice i tunele w Eperney sa wykopane specjalne do przechowywania szampana, nie ma tam naturalnych jaskin, ani tuneli z czasow Rzymian. Moet & Chandon ma 28km piwnic. Zauwazylam, ze duze butelki 3 i 6 litrowe nie byly owiniete w zabezpieczajaca folie, tak jak w piwnicach, ktore zwiedzilismy w sobote. Przewodniczka w Taittinger powiedziala nam, ze duze butelki owija sie folia, bo czasami eksploduja od cisnienia w srodku i folia zatrzymuje szklo, zeby nie uszkodzilo sasiednich butelek. Nie wiem jak radza sobie z tym w Moet & Chandon w takim razie.

Moet & Chandon jest producentem bardzo znanej marki szampana - Dom Perignon. Dom Perignon jest produkowany z winogron, ktore pochodza z terenow dawnego opactwa Hautvillers, ktore zostalo kupione przez M&C. Jest to tzw. vintage czyli z winogron z jednego rocznika i tylko z rocznikow, gdy zbiory byly wyjatkowo udane, a winogrona posiadaly okreslone cechy. Szampan typu vintage ma zawsze nieco inny smak. Zwykly szampan produkuje sie z mieszanki wina z 3 lub 4 rocznikow, by utrzymac ten sam smak, chociaz moim zdaniem z czasem bedzie sie on lekko zmienial.

Szampan Dom Perignon.

Sklep z pamiatkami w M&C byl rowniez imponujacy i wyszlam stamtad z kolejna butelka szampana. Wczesniej, przy okazji spaceru po Eperney bylismy w sklepie, ktory sprzedawal szampany od roznych malych producentow. Wybor byl bardzo duzy, z podzialem na rozne odmiany winogron. Szampan tradycyjnie sklada sie z 3 gron: Chardonnay, Pinot Noir i Pinot Meunier. Ja kupilam 3 rozne szampany z przewaga konkretnych gron, by zobaczyc roznice w smaku.  Szampan z samego Chardonnay nazywa sie "Blanc de blancs" (bialy z bialego), a z pozostalych dwoch gron "Blanc de noirs" (bialy z czarnego). 

Na zakonczenie naszej wizyty w Szampani, postanowilismy pojechac wzdluz trasy widokowej - Route du Champagne. Jest ona dosc dobrze oznakowana i wiedzie po wzgorzach przez winnice. Niestety z jakiejs przyczyny moja kamera samochodowa nie zarejestrowana tej czesci przejazdu, a szkoda, bo byly ladne widoki.

Route du Champagne.

Ostatni punkt wycieczki, to wizyta w miescie Laon. Dowiedzialam sie o nim z przewodnika, gdy czytalam o katedrach gotyckich. Moje biblia "Romanesque and Gothic France: Art and Architectur"opisuje te katedre szczegolowo. Katedra w Laon jest w stylu wczesnego gotyku i byla wzorcem dla katedr w Chartres i kilku innych.

Katedra w Laon.

Stare miasto miesci sie na wzgorzu, wiec dojscie na gore bez samochodu, moze byc dosc meczace. W sezonie mozna skorzystac z kolejki wjezdzajacej na wzgorze - Poma 2000. Z gory mozna podziwiac widoki na cala okolice. 

Laon.
Z Laon udalismy sie do terminalu Eurotunelu, a do domu dojechalam o 23.30.

Przejechane: 890km.
Koszty: Eurotunnel 107 funtow, hotel 69 funtow, paliwo 70 funtow, autostrady ok. 50 euro.
Wejscia do atrakcji: Taittinger 16 euro, Pommery  17 euro, Moet & Chandon 16.5 euro, Palais du Tau 7,5 euro.